środa, 31 grudnia 2014

Czytelnicze podsumowanie roku 2014

 Moje książkowe "the best":


Najbardziej intrygująca książkowa postać:

Ema z książki "Schronienie" (Harlan Coben)


Najlepsza okładka:

"Ogród wieczornych mgieł" (Tan Twan Eng), Wydawnictwo: Znak Literanova, 2013r. 

 

Najlepszy cytat:  

"Bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych."

(Bohumil Hrabal - "Zbyt głośna samotność")
 
 
Najbardziej wstrząsająca książka:
 
 

Największe zaskoczenie:

"Zbyt głośna samotność" (Bohumil Hrabal) 

 

Najlepszy autor: 

Pierre Lemaitre ("Alex"

Najlepsza książka: 

"Alex" (Pierre Lemaitre)
 

Największe gnioty:


Najbardziej irytująca książkowa postać:

Lolita z książki "Lolita" (Vladimir Nabokov)

Najgorsza okładka:

"Pismo nieświęte, czyli Przygody Boga i małego Jezuska" (Cavanna), Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Reporter, 1993r.

Największe rozczarowanie:

"Sto dni po ślubie" (Emily Giffin)

Najgorszy autor:

Emily Giffin ("Sto dni po ślubie")

Najgorsza książka:

"Zniszcz ten dziennik. Kreatywna destrukcja" (Keri Smith
 

W liczbach:


Wszystkich przeczytanych książek 42, w tym:

Albumy - 2
Biografie/Autobiografie/Dzienniki/Pamiętniki - 12
Film + książka - 1
Klasyka - 1
Literatura dziecięca - 3  
Literatura obyczajowa/Romans - 2
Literatura piękna - 3
Literatura współczesna - 8
Poezja - 1
Poradniki - 3
Thrillery/Kryminały/Sensacja - 6


Nagrodzone książki:

Nominowani (5)

 

Nagrodzeni (2) 

 

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Marilyn Manson: Inner Sanctum (film + książka)

Krótka książka będąca dodatkiem do płyty z filmem dokumentalnym poświęconym osobie Marilyna Mansona.

Niezły dodatek do filmu. Mimo, że niekiedy zdarzają się powtórzenia z tego co było na filmie, to zawarto też kilka cytatów, których w dokumencie nie wyróżniono. Plusem tekstu jest z pewnością fakt, iż w odróżnieniu od filmu jest mniej stronniczy. Tu w końcu zwrócono uwagę na to, że Marilyn Manson to nie tylko kontrowersyjna persona, ale też inteligentny artysta, którego twórczość można nazwać sztuką.
Szkoda tylko, że w przypadku filmu praktycznie wcale tego nie dostrzeżono. Co gorsze sam narrator sprawia czasami wrażenie osoby stronniczej, nastawionej negatywnie do artysty (szczególnie przez pierwszą połowę trwania dokumentu). Osobiście uważam, że w przypadku filmów dokumentalnych (traktujących o jakiejś osobie) raczej nie powinno się to zdarzać. Niezależnie od tego czy omawiana osoba/zdarzenie/sytuacja należą do kontrowersyjnych czy też nie.

Zagorzali fani, jak i wszyscy ci którzy szanują Mansona za jego dokonania w muzyce, mogą poczuć się zniesmaczeni brakiem obiektywizmu. Za to plusem w filmie są wypowiedzi samego Marilyna Mansona. Szkoda tylko, że mamy ich więcej dopiero w drugiej połowie.

Książkę oceniam jako dobrą - przez wzgląd na dobry papier, dobrej jakości barwne fotografie i sporo tekstu (jak na 20 stron).
Sam film uważam za przeciętny z racji wspomnianych wyżej minusów.
 
Data przeczytania: 29-12-2014 (od: 29-12-2014)

Ocena 

LC            nakanapie.pl            booklikes.com

6/10          6/10                          3/5

środa, 24 grudnia 2014

Zbyt głośna samotność

To moja druga książka Bohumila Hrabala. Druga, której wcale miało nie być, bo po lekturze "Auteczka" nie miałam ochoty sięgać po żadne inne tytuły tego autora. Jednak kilka przeczytanych wcześniej pochlebnych opinii o "Zbyt głośnej samotności" sprawiło, że przeprosiłam się z Hrabalem. Dziś jestem wdzięczna tym użytkownikom, których opinie sprawiły, że zdecydowałam się sięgnąć po tą książkę.


Już pierwsze słowa "Zbyt głośnej samotności" wprawiły mnie w zachwyt. Autor posługuje się tutaj bardzo ładnym językiem, wręcz poetyckim - i ten stan utrzymuje się przez dużą część książki. Myślę, że to właśnie ta poetyckość, bardzo barwny i ładny język to główna przyczyna tego, iż tą książkę każdy mógłby indywidualnie zinterpretować.

Bardzo spodobał mi się główny bohater - Hanio. Jego miłość do książek dało się odczuć już w pierwszych akapitach. To sprawia, że czytelnik będący równym jemu miłośnikiem książek - może się utożsamić z Hanio. A słowa:

„Bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych.”

uważam za jedne z piękniejszych jakich Bohumil Hrabal użył w tej historii.
Hanio pracuje w fabryce, której zadaniem jest niszczenie książek dostarczonych przez różnych ludzi. Jego życie wypełnia głównie rutyna codziennych czynności oraz wewnętrzne rozdarcie między swoim obowiązkiem (pracą), a miłością do książek. Jego pasja doprowadza do tego, że sam "ratuje" książki przed ich zniwelowaniem. Czyta każdą z nich - dzięki temu jest "wykształcony mimo woli".

"Zbyt głośna samotność" liczy dziewięć niedługich rozdziałów, Bardzo podobały mi się pierwsze trzy rozdziały (ukazujące wewnętrzne rozterki bohatera). Przypadł mi też do gustu rozdział szósty, gdzie widzimy załamanie bohatera w związku z ujrzeniem nowej niszczarki. Na uwagę zasługuje opis dzieci z wycieczki (i ich poczynań). W rozdziale tym autor bardzo ładnie ukazał także "śmierć książek" w rękach nowych, młodych pracowników. Nigdy nie czytałam tak pięknie ubranego w słowa procesu niszczenia (wręcz darcia) powieści. Świetnym pomysłem autora jest tchnienie w książki życia poprzez ukazanie ich jako "zjeżone", "przerażone", "upadające na taśmę produkcyjną. Hrabal po raz pierwszy sprawił, że zrobiło mi się żal tych wszystkich przestraszonych książek. Pozwolił mi popatrzeć na nie, jak na żywe istoty. To jeszcze bardziej spotęgowało moją pozytywną ocenę.

Miłośników opowieści z dialogami uprzedzam, że tu ich nie znajdziecie. Tutaj smakujemy opis - w głównej mierze - przemyśleń bohatera. Ta cieniutka książka napisana jest jednym ciągiem. Autor używa czasem bardzo rozbudowanych zdań, co sprawia wrażenie jednego wielkiego monologu. Zauważyłam, że przestało mi się to podobać gdy pod koniec autor niemal dobił mnie ciągłym powtarzaniem słów "a potem (...)". Nie przepadam za takimi wyliczankami w książkach, gdyż szybko zaczynają irytować czytelnika.

Bez wahania uznałabym "Zbyt głośną samotność" jako rewelacyjną, gdyby nie opisane wyżej powtórzenia, a także cały rozdział czwarty, w którym Hrabal dokonuje porównania młodego Jezusa i starego Lao-cy, a także umieszcza (dość nużący i męczący) opis znajomości bohatera z pewną Cyganką.

Mimo tych drobnych niuansów jestem zadowolona z lektury. Czytało mi się ją szybko i w miarę przyjemnie. Oceniam jako bardzo dobrą.
Książkę jak najbardziej polecam.
 
Data przeczytania: 24-12-2014 (od: 20-12-2014)
Data pierwszego re-readu: 15.02.2023 (od 14.02.2023)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

7/10          4/5                         7/10                          3,5/5

sobota, 20 grudnia 2014

Jakbyś kamień jadła

Reportaż Wojciecha Tochmana dotyka tematu konfliktu, jaki miał miejsce w latach 90-tych w Bośni i Hercegowinie. Konflikt ten odcisnął olbrzymie piętno na tych, którym udało się przetrwać.

Książkę czyta się szybko, nie tylko z racji małej liczby stron ale też dlatego, że jej treść jest interesująca. Jednak jest to jedna z tych książek, których lektura nie należy do łatwych, lekkich i przyjemnych. Reportaż Tochmana niesie ze sobą olbrzymie pokłady cierpienia, głodu, strachu, a także gwałt i niepewność o jutro. Mamy tu kobiety, które straciły ukochanych mężów i dzieci. Ludzi poszukujących swoich bliskich pośród kości. To szara, surowa rzeczywistość tej wojny.

Jedną z opisywanych w reportażu osób jest Ewa Klonowski. Kobieta, która jest antropologiem i dokonuje szczegółowych oględzin każdej kości. To w tych opisach najbardziej można dostrzec jak wielką szkodę może wyrządzić wojna.

Autor opisuje sytuacje i mieszkańców między innymi z miast: Mostar, Prijedor, Srebrenica, Tuzla, Sarajewo, Sokolac, Navesinje, Presjeka, Rizvanowić. Każdy rozdział rozpoczyna się mapą Bośni i Hercegowiny. Na każdej z tych map zaznaczono tą miejscowość, o której jest mowa w treści rozdziału. Plusem jest kilka czarno-białych fotografii, które ilustrują opisywane osoby, miejsca, sytuacje lub rzeczy.
Kolejną zaletą są krótkie podrozdziały, dzięki czemu reportaż ten czyta się jeszcze szybciej i chętniej.
Jedynym minusem było dla mnie kilka ostatnich podrozdziałów, które lekko mnie znużyły i zaburzyły wcześniej zamierzony plan przeczytania tej książki w dwa wieczory.

Tochman w "Jakbyś kamień jadła" pokazuje przygnębiającą wizję śmierci oraz realne ludzkie przeżycia. Zmuszając tym samym czytelnika do refleksji nad sensem konfliktów zbrojnych.

Myślę, że warto sięgnąć po ten niedługi reportaż. Choć nie polecam go osobom bardzo wrażliwym na ludzką krzywdę.
 
Data przeczytania: 19-12-2014 (od: 16-12-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

5/10          2/5                         5/10                         2,5/5

środa, 17 grudnia 2014

Lolita

Przyznam, że czytane przeze mnie opinie czytelników LC na temat "Lolity" zasiały we mnie ziarenko niepewności czy na pewno jest sens sięgać po tę książkę. Opinie są bądź co bądź skrajne, stwierdziłam więc, że skoro książka budzi tak różne emocje (od pełnego zachwytu nad dziełem Nabokova, po określenia typu: "odrażająca", "budząca niesmak", "obsceniczna" etc.), to znaczy, że musi być w niej coś intrygującego i dobrego.

Główną postacią w tej książce jest niejaki Humbert. Wszystko o czym czytamy to wydarzenia widziane jego oczami.
Książka podzielona jest na dwie części. W części pierwszej poznajemy Humberta poszukującego młodocianych istot (w których nieustannie się durzył), następnie mamy opis poznania Dolores Haze (tytułowej Lolity) i jej matki. Druga część opisuje długą podróż jaką Humbert odbył z Dolores oraz obfituje w wydarzenia, których szczegółów nie chcę tutaj zdradzać.

Autor posługuje się dość specyficznym językiem, używa dużo przenośni. Fakt ten sprawia, iż po kilku rozdziałach czytanie może zmęczyć. Tym bardziej, że nie wszystkie rozdziały wciągają. Te, które mi się podobały intrygowały dużą dawką przemyśleń Humberta, jego spojrzeniem na otoczenie, i w końcu tym jak widział Lolitę i jakie były jego odczucia wobec niej. Nabokov w interesujący sposób oddał stan umysłu człowieka ogarniętego obsesją. Fakt, że książka posiada bardzo mało dialogów jest tutaj dużym plusem. Rozdziały, które nie przypadły mi do gustu zawierały mnóstwo opisów, w których nie dość, że zawarto nudne wywody to jeszcze niewiele wnosiły one do treści. Najwięcej tego typu opisów jest w drugiej części książki (szczególnie pod koniec powieści).

Do minusów zaliczyłabym brak tłumaczenia z języka francuskiego. Nie wiem jak jest w innych wydaniach, ale moje nie posiada żadnego tłumaczenia trudniejszych wyrażeń (a niekiedy całych długich zdań). Nic tak nie denerwuje czytelnika, jak całe nieprzetłumaczone zdania w książce! Przecież nikt nie będzie siedział ze słownikiem w ręku...

Według mnie "Lolita" nie jest ani książką obsceniczną ani odrażającą, choć z pewnością nie da się polubić jej bohaterów (zarówno pedofila Humberta, jak i jego nimfetki Dolores). Uważam tą powieść za przeciętną. Swoją ocenę obniżam za wspomniane wcześniej minusy. I za to, że lektura tej książki trochę mnie zmęczyła.
Poleciłabym ją głównie osobom, które wolą gdy książka jest uboga w dialogi i lubią dużo opisów emocji i przemyśleń bohaterów. Polecam też tym, których nie odstrasza fakt, że główną postacią opowiadającą historię jest pedofil obsesyjnie zadurzony w dwunastoletnim dziecku. Nie polecam osobom, które spodziewają się po tej książce erotycznych opisów miłosnych igraszek. To nie ten typ literatury.
 
Data przeczytania: 17-12-2014 (od: 02-11-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

5/10          2/5                         5/10                         2,5/5

środa, 10 grudnia 2014

Zniszcz ten dziennik. Kreatywna destrukcja

Bardziej przeglądnięta, niż przeczytana książka. Lektura zajęła mi niecałe dziesięć minut czasu spędzonego w księgarni. Z pewnością o wiele dłużej zajęłoby wykonanie zadań z każdej strony (czytaj: znęcanie się nad książką).

W opisie czytamy, że niekonwencjonalne zadania z tej książki mają na celu kreatywnie nas pobudzić poprzez destrukcyjne działania (wyżywanie się na owym dzienniku).

Moja miłość do książek wyraża się nie tylko poprzez namiętne ich czytanie, ale też poprzez traktowanie ich z szacunkiem. Dlatego większość zadań z tego dziennika jest dla mnie nie do przyjęcia. Oczywiście wiem, że destrukcyjne działania wcale nie muszą tutaj oznaczać wypełnienia planu stricte co do każdego punktu (tym bardziej, że niektóre z nich są absurdalne). Z drugiej strony właśnie po to ta książka powstała, żeby wykorzystać na niej te lub inne: wymyślone przez siebie (być może jeszcze gorsze) metody destrukcji.

Boli mnie fakt, iż ten eksperyment, który - jak mniemam - powstał w ramach psychoterapii (jako forma destrukcyjnego wyżycia się na jakiejś rzeczy w połączeniu z przemyśleniami nad sobą), w przypadku tytułu "Zniszcz ten dziennik" oznacza całkowite zniszczenie KSIĄŻKI.

Czy polecam "Zniszcz ten dziennik"?

Tak samo jak polecam wziąć odliczone 30zł, następnie podeptać je, pogryźć, energicznie porysować, opluć, "podziabać" ołówkiem bądź igłą, pomiąć, ponownie rozprostować, upaprać rozmaitymi substancjami (jedzeniem, wydzielinami z ciała, tudzież martwymi owadami (tak, tak!), po czym na koniec podrzeć.

Jeśli kupicie "Zniszcz ten dziennik" i będziecie chcieli dokonać destrukcji tej książki zgodnie z chociażby połową tych wskazówek, to wyjdzie na to samo jakbyście zrobili to z tymi pieniędzmi ;) Nie ma więc sensu jej kupować.

Reklama tego bestsellera - jakoby "nakład przekroczył 2mln egzemplarzy" to dla mnie swego rodzaju antyreklama. Otóż ta książka jest niezłym marnotrawstwem papieru (zresztą dość marnej jakości jak na te 30 zł), a papier ten można było wykorzystać dużo lepiej.

Miałam dać jej pół gwiazdki, gdyż pasuje mi tu określenie "beznadziejna". Wystawiam jednak jedną gwiazdkę. Dlaczego? Jednak jakiś cel przyświecał przy powstaniu tej książki. Niektóre zadania mnie wręcz zniesmaczyły, inne były całkiem niezłe (jak np. suszone liście między kartkami, przyklejanie naklejek z owoców i tym podobne o małej szkodliwości dla książki). Niektóre z tych pomysłów wywołały lekki uśmiech na mojej twarzy. Za te aspekty ta druga gwiazdka.

Jednak równie dobrze można było wydać poradnik z podobnymi przykładami destrukcji, która nie musiałaby dotyczyć typowo egzemplarza książki (w dodatku kosztującego 30zł). Do tego poradnika w celach kreatywnej destrukcji sami możemy dokupić za grosze brudnopis/notatnik/zeszyt lub wziąć tylko jedną, zwykłą kartkę papieru. Zastosowanie się do takiego poradnika miałoby ten sam efekt, koszty byłyby mniejsze (bo poradnik też byłby cieńszy, przez co tańszy), a wyobraźnia i wyrażanie własnych emocji osiągnęłyby ten sam cel.
 
Data przeczytania: 9-12-2014 (od: 9-12-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

1/10          1/5                         1/10                         1/5

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Beksiński. Malarstwo/Painting

Ten niewielkich rozmiarów album przedstawia zbiór niemal sześćdziesięciu obrazów Zdzisława Beksińskiego. Obrazów pełnych groteski, fascynujących swoją tajemnicą, melancholią ale też grozą. Pochodzą one z różnych okresów twórczości malarza, a każdy z nich dopracowany w najmniejszych szczegółach, odzwierciedla wizje ich autora. Są jak senne mary: czasem dziwne i oderwane od rzeczywistości, a czasem napawające lękiem i przerażeniem.

W tej niedużej książce oprócz krótkiej notki na początku, nie znajdziemy tu więcej słów. I to dobrze bo obrazy Beksińskiego nie potrzebują żadnego komentarza. Każdy może je zinterpretować na swój sposób.

Co do samej książki: jest ona ładnie wydana, w twardej oprawie a zdjęcia nadrukowano na dobrym papierze. Mały format książki ma jeden plus: taka wielkość pozwala zabrać album ze sobą w każde miejsce.

Minusem jest dla mnie jednak mała liczba stron - a co za tym idzie - mniejsza liczba obrazów Artysty. W rezultacie, w zbiorze tym nie ujęto kilku pięknych, przejmujących (i równie ważnych jak reszta) obrazów, które osobiście bardzo lubię. Poza tym wydawnictwo pisze, że album zawiera zbiór najważniejszych prac Beksińskiego. Jak się okazuje nie wszystkich...
Nie ma wątpliwości, że sama twórczość Artysty zasługuje na najwyższe noty. Ja oceniam jednak książkę. Nie umieszczenie tych obrazów, sprawia, że moja ocena jest nieco niższa.

Mimo to uważam, że każdy miłośnik twórczości Beksińskiego powinien mieć ten album w swojej domowej biblioteczce.
 
Data przeczytania: 8-12-2014 (od: 8-12-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

7/10          4/5                         7/10                         3,5/5

środa, 26 listopada 2014

Pismo nieświęte, czyli Przygody Boga i małego Jezuska

Książka podzielona jest na dwie części – i tu nie ma niespodzianki – na Stary i Nowy Testament. Tak, jak wskazuje tytuł: opisuje dzieje Boga i Jezuska. I to w jaki sposób...
Czytając nie da się nie wyczuć ateistycznych poglądów. Książka ta jest wręcz przesiąknięta ateizmem. Napisana z humorem (właściwym dla tych, których ten humor nie "godzi" w ich poglądy/uczucia religijne).

Pierwszą część – Stary Testament czytałam z dużym zainteresowaniem. Sam początek zawierający stworzenie świata, przemyślenia i „bolączki” Boga (przedstawione w komiczny, pełen ironii i sarkazmu sposób) przeczytałam błyskawicznie co chwilę zanosząc się od śmiechu. Pod koniec owego Starego Testamentu było już mniej zabawnie. Książka zaczyna delikatnie nużyć. Niektóre fragmenty już tak mocno nie wciągają, jak pierwsze rozdziały. Szczególnie rozdział siódmy, którego bohaterami są Abraham i Izaak.
Czytając pierwszą część robiłam większe przerwy czasowe, głównie też przez styl w jaki została napisania – styl typowy dla Pisma Świętego. Ten styl pokonał moje początkowe założenie, iż przeczytam ją w kilka dni.

Druga część opisuje dzieje Nowego Testamentu. W tej części znudzony Bóg dla rozrywki zsyła na Ziemię swojego Syna (czyli w zasadzie siebie samego), z – jak to określił autor – „misją public relation”. Druga część opisuje więc zdarzenia od narodzin małego Jezuska, po jego dalsze losy aż do ukrzyżowania. Nowy Testament wciągnął mnie bardziej niż Stary, dlatego całą tę część pochłonęłam w trzy dni. I – ku mojemu zdziwieniu – nawet styl mi nie przeszkadzał. Zabawne dialogi Jezuska i diabła, osioł i wół ze stajenki w Betlejem oraz podróże Jezuska z dwunastoma Apostołami pełne „czynienia cudów” – to najmocniejsze punkty drugiej części książki.

Oprócz zabawnie napisanej historii, do plusów mogłabym zaliczyć też fakt, iż mamy tutaj do czynienia z przekazaniem istotnych poglądów/spostrzeżeń, które - choć podane w sposób humorystyczny - skłaniają do przemyśleń. Przy czym podkreślam, że spostrzeżenia te będą wartościowe głównie dla ateistów.

Minusem były dla mnie niektóre mało interesujące rozdziały, a także zakończenie, które choć pomysłowe wzbudziło niedosyt i poczucie, że autor chciał już jak najszybciej zakończyć tę historię. A jeszcze z tylu rzeczy można było się ponabijać… ;D

Książkę polecam szczególnie ateistom oraz ludziom z dużym poczuciem humoru.
Z uwagi na dużą dawkę ironii, sarkazmu, żartu (który czasem ociera się o chamski żart), a przede wszystkim przez wzgląd na „robienie sobie jaj” z większości rzeczy mających duże znaczenie dla katolików – nie poleciłabym jej żadnemu z nich. Chyba, że mają dystans do religii, a tym samym też do siebie i własnych poglądów.
 
Data przeczytania: 26-11-2014 (od: 4-08-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

6/10          3/5                         6/10                         3/5

sobota, 22 listopada 2014

Przetrwałam. Życie ofiary Josefa Mengele

Eva i Miriam Mozes są siostrami. Podczas II wojny światowej trafiły do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Rozdzielone z rodzicami i swoimi siostrami przebywały w specjalnym budynku mieszczącym się w obozie. Traktowane były inaczej niż inne dzieci z Auschwitz. Dlaczego? Bo były bliźniaczkami. Eva i Miriam oraz inne bliźniacze pary dzieci, jako "dzieci doktora Mengele" były poddawane licznym testom, i makabrycznym eksperymentom.

Dla wielu dzieci te eksperymenty kończyły się tragicznie. Eva i jej siostra przeżyły piekło obozowego "życia" - czyli codzienną walkę o przetrwanie - a ta książka jest osobistym zapisem wspomnień z tamtego okresu.

Opowieść Evy Mozes czyta się szybko. Jej gabaryty jak na niemal 160-stronicową opowieść są dość spore, jednakże to gruby papier, strony z fotografiami i pusta strona po każdym ukończonym rozdziale czynią, że książka wydaje się być gruba.
Nie czyta się jej przyjemnie ze względu na jej treść, jest natomiast interesująca - jak każda książka o takiej tematyce.

Całość oceniam jako przeciętną. Nie dlatego, że jestem nieczuła wobec tej opowieści (jest wręcz przeciwnie), ale dlatego, że przedstawiona tutaj historia pozostawiła we mnie pewien niedosyt.
W połowie książki wielokrotnie miałam poczucie, że autorka zaczyna się powtarzać (co szczególnie można zauważyć przy każdym nowym rozdziale). A wrażenie niedosytu potęguje fakt, iż te realne wspomnienia są odarte z głębi psychologicznej i nie niosą ze sobą większego ładunku emocjonalnego. Zupełnie jakby autorka wypisała kilka najbardziej wstrząsających przeżyć, opisując je jako "traumatyczne", "okrutne", "koszmarne" bez zagłębiania się w temat. To pozostawiło we mnie uczucie niedostatecznego wykorzystania tematu.

Po książkę sięgnęłam niemal rok po lekturze (zresztą dużo lepszej) książki "Josef Mengele. Doktor z Auschwitz". Książka "Przetrwałam. Życie ofiary Josefa Mengele" tylko zahacza o temat (a szkoda). Cieszę się, że historię Evy Mozes przeczytałam właśnie po lekturze tamtej książki, bo gdybym zrobiła odwrotnie, zapewne ani nie dowiedziałabym się wiele o działalności samego doktora, ani nie odczułabym tej ludzkiej krzywdy podczas czytania, jaką czułam czytając "Josefa Mengele (...)". A przecież mając w tytule słowa "życie ofiary (...)" spodziewamy się wnikliwego opisu. Wiedząc, że książka jest oparta na faktach, liczymy na opowieść, która wstrząśnie i wywróci nasze zmysły do góry nogami. Tak się nie stało.

Dla tych, którzy lubią literaturę "obozową" i mają za sobą przeczytanych wiele tego typu książek, "Przetrwałam (...)" nie zrobi większego wrażenia. Tych, których interesuje temat "Anioła Śmierci" i jego ofiar odsyłam najpierw do wspomnianej książki "Josef Mengele. Doktor z Auschwitz". A "Przetrwałam (...)" traktuję jako literaturę uzupełniającą.
 
Data przeczytania: 22-11-2014 (od: 4-11-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

5/10          2,5/5                      5/10                         2,5/5

niedziela, 9 listopada 2014

Odlotowe Agentki. Konkurenci

Kolejna odsłona przygód dzielnych Agentek Sam, Clover i Alex. Tym razem dziewczyny zostają wysyłane na kolejne misje. Jakież jest ich zdziwienie, gdy każdorazowo na miejscu okazuje się, że... trójka młodych chłopaków (Agentów niejakiej szpiegowskiej Organizacji SPI) już rozprawiła się z bandziorami. Wygląda na to, że Odlotowe Agentki mają konkurencję! Ich szef Jerry pakuje manatki i zamyka za sobą drzwi. Czy to koniec Organizacji WOOHP?

Całość opowiedzianą z perspektywy wciąż popełniającej gafy (lekko naiwnej Alex), uważam za ciekawszą i bardziej dynamiczną niż "Ciasteczka szczęścia". Jest też nieco bardziej dowcipna - może właśnie dlatego, że to trochę głupiutka Alex jest narratorką...

Książeczkę czyta się szybko, co ułatwia duża czcionka. Plusem są kadry z odcinka "Odlotowych Agentek" mającego ten sam tytuł - "Konkurenci".
 
Data przeczytania: 29-12-2014 (od: 29-12-2014)

Ocena 

LC            nakanapie.pl            booklikes.com

5/10          5/10                          2,5/5

Odlotowe Agentki. Ciasteczka szczęścia

Książeczka oparta na popularnym serialu. Tytułowe "Odlotowe Agentki" to inteligentna Sam, słodka Alex i przebojowa Clover.
Ta krótka historyjka przedstawia jedną z misji Agentek. Dziewczyny muszą rozwiązać na czym polega fenomen ciasteczek firmy Joyehouse Compagnie?

Całość opowiedziana jest z perspektywy Clover - to ona jest tu narratorem. Da się wyczuć klimat serialu, choć spodziewałam się, ze dialogi będą zabawniejsze. Przypuszczam jednak, że gdybym była dużo młodsza, zapewne nie dostrzegłabym tego mankamentu.

Książeczkę czyta się szybko, co ułatwia duża czcionka. Plusem są kadry z odcinka "Odlotowych Agentek" mającego ten sam tytuł - "Ciasteczka szczęścia".

 

Data przeczytania: 29-12-2014 (od: 29-12-2014)

Ocena 

LC            nakanapie.pl            booklikes.com

4/10          4/10                          2/5

sobota, 11 października 2014

Na południe od granicy, na zachód od słońca

To moje pierwsze spotkanie z Harukim Murakamim i jak widać udane.
Książkę czyta się szybko i właściwie mogłam ją skończyć w kilka dni (lub szybciej) ale celowo postanowiłam dawkować ją sobie, gdyż nie chciałam się tak szybko rozstawać z historią Hajime. A owa historia wciągnęła mnie już od pierwszych akapitów.

Hajime jest główną postacią w tej opowieści. To on wprowadza czytelnika w historię swojego życia. Najpierw poznajemy jego dzieciństwo, później widzimy go jako zwykłego nastolatka ze zwykłymi problemami nastoletniego wieku, a następnie jego młodość. Hajime opowiada głównie o swoich kobietach. Szczególnie o tej pierwszej, jedynej i niepowtarzalnej Shimamoto. To do niej będzie porównywał każdą następną kobietę jaką spotka w swoim życiu... Izumi, Yukiko, kobiety spotykane na ulicy. U wszystkich doszukuje się cech, które miała Shimamoto.

To, co od razu zauważyłam kiedy czytałam już pierwsze kilkanaście stron (nie mówię o rozdziałach bo książka nie jest podzielona na typowe numerowane rozdziały), to fakt, iż podczas czytania nie trudno zauważyć jak życiowa jest ta opowieść. Problemy głównego bohatera są takie zwyczajne, naturalne. Takie przyziemne. Podobnie jest też z pozostałymi postaciami w książce. Łatwo można więc odkryć u bohaterów cząstkę siebie - i właśnie to jest jeden z największych plusów tego tytułu.
Jeśli już zobaczymy u nich część siebie (może to będą nasze zachowania/odczucia z przeszłości lub te występujące obecnie) to automatycznie zaczniemy je lubić. I to drugi plus dla tej książki. Postaci nie da się nie lubić. Zaczynamy im współczuć, a nawet kibicować im...

Następnym plusem tej książki jest klimat jaki stworzył autor. Pełen melancholii, z tłem muzycznym w postaci jednego z moich ulubionych gatunków - jazzu.
Cała opowieść jest napisana w niespiesznej formie. Autor też zaczyna niektóre wątki i ich nie kończy, czego zresztą obawiałam się przed przeczytaniem. Jak się okazuje moje obawy były bezpodstawne bo o ile w innych książkach takie zabiegi mi przeszkadzają, o tyle tu były na plus.
Murakami stosuje wiele metafor. Bardzo ładnie opisuje nie tylko świat zewnętrzny/przyrodę, ale też uczucia bohaterów. Robi to w tak plastyczny sposób, że nie trudno wyobrazić sobie wszystko to, o czym czytamy. I to w najmniejszym szczególe. To pozwala wejść do świata bohaterów i jeszcze mocniej przeżywać ich rozterki.

"Na południe od granicy, na zachód od słońca"
zmusza do wielu przemyśleń. Głównie na temat miłości. Tej niespełnionej, dawnej, zapomnianej a jednak wciąż żyjącej gdzieś głęboko w człowieku. Czy w ogóle warto wciąż pielęgnować w sobie uczucia do osoby, z którą kiedyś się kontaktowaliśmy? Jakie mogą być tego konsekwencje? I czy można zapomnieć o tej ukochanej osobie raz na zawsze i zacząć żyć na nowo?
Ta historia zmusza też do refleksji nad tym co może się stać, gdy górę wezmą namiętność i pożądanie. A także jak zdrada wpływa na życie człowieka. Zarówno zdradzonego, jak i tego, który zdradził...

Książkę czyta się szybko, a jedyne czego żałuję to fakt, iż jest taka krótka. Polecam oczywiście fanom autora ale nie tylko, bo jeśli ktoś nie czytał niczego co wyszło spod pióra tego autora, a sam temat ich zainteresował, to nie powinien się zawieść.
Jedynie nie poleciłabym tego tytułu tym, którzy nie lubią erotycznych opisów w książkach. Nie uważam jakoby tych opisów było bardzo dużo, aczkolwiek może to kłuć w oczy tych, którzy są na to wrażliwi.

Oceniam tę książkę jako dobrą. Nazwałabym ją nawet "więcej niż dobrą". Ponieważ jeszcze mi czegoś w niej zabrakło abym mogła ją uznać jako bardzo dobrą.
Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zapoznać się z innymi tytułami autora.
 
Data przeczytania: 11-10-2014 (od: 14-09-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

6/10          4/5                         6/10                         3/5

sobota, 27 września 2014

Marcowe fiołki

Małżeńskie życie Emily wali się, kiedy mąż decyduje się odejść do kochanki. Pakuje on walizki i opuszcza ich dom, a kobieta zostaje sama, zadając sobie pytania: "co poszło nie tak?". Decyduje się wyjechać do ciotki Bee aby odreagować i przemyśleć wiele spraw. Pewnego dnia znajduje pamiętnik niejakiej Esther, która opisuje historię swojej burzliwej miłości do Elliota. Emily zaintrygowana owym pamiętnikiem odkrywa różne rodzinne tajemnice...

Pamiętam jak kilka lat temu książka "Marcowe fiołki" pojawiła się w księgarniach. Jej opis z tylnej okładki nie kazał mi przestać o niej myśleć i długo nosiłam się z zamiarem jej kupienia. Pewnego dnia jakaś siła odepchnęła mnie jednak od jej zakupu. Zamiast tego sięgnęłam po... inną książkę Sarah Jio (wtedy nowość) "Dom na plaży". Dzisiaj dziękuję tej tajemniczej sile, która nakazała mi zakup owego "Domu na plaży"...

Gdybym miała krótko opisać wrażenia jakie zostały we mnie po lekturze tej książki, to określiłabym to następująco:
  •  niezły początek, kilka pierwszych rozdziałów interesujące,
  •  do połowy nudne opisy zakupów, życia codziennego etc.,
  •  od trzynastego rozdziału zwiększenie zainteresowania czytelnika, zwroty akcji,
  •  na pięć rozdziałów przed końcem wzrastające napięcie ale też przewidywalność,
  •  końcówka nudna i mało porywająca, znów opisy zakupów i niewiele wnoszące dialogi.
Około końca pierwszej połowy myślałam, że autorka wykończy mnie opisami robienia zakupów przez Emily, nudnymi rozmowami z Bee i jeszcze nudniejszymi randkami głównej bohaterki z dwoma mężczyznami. Doszło do tego, że bardziej mnie zaczęła interesować historia z pamiętnika Esther i Elliota, którą autorka wtrącała na chwilę. Rzadko się zdarza, żeby poboczna historia czytana przez główną bohaterkę była ciekawsza od samych losów tejże...

Obok wyżej opisanych nudnych fragmentów i wlokącej się akcji, do minusów dodałabym też literówki oraz przewidywalność. Od połowy książki niemal za każdym razem, gdy na jaw wychodziły jakieś nowe fakty, ja już się domyślałam, czego będą owe fakty dotyczyły.

Mówiąc ogólnie fabuła nie porwała mnie tak, jak myślałam, że mnie "porwie" po zapoznaniu się z opisem z okładki. Jak dla mnie jest dość pokręconą historią, do tego niezbyt interesującą. Czytanie "Marcowych fiołków" momentami było męczące, choć z racji gatunku powinna być lekką obyczajową książką.
Jakby tego było mało - bohaterowie są antypatyczni. Głównej bohaterki Emily nie da się lubić. Tak samo jeśli chodzi o jej zwariowaną przyjaciółkę Annabelle (ich dialogi wręcz mnie irytowały). Sama Emily kilkakrotnie wydawała mi się być naiwną kobietą. Nie polubiłam też ciotki Bee ani niejakiego Jack'a. Jedyną postacią (poza parą z pamiętnika: Esther i Elliotem) którą polubiłam był Greg. Niestety jego wątek jest bardzo krótki. Powiedziałabym nawet, że nie dokończony, zupełnie jakby autorka zapomniała, że pisała o takiej postaci.
Choć rzecz dzieje się na wyspie (Bainbridge), ja wcale nie poczułam tu tego wyspiarskiego klimatu.

Czy polecam?
Jeżeli lubicie czytać o zakupach jakie uczyniła główna bohaterka, chcecie się dowiedzieć ile zapłaciła za kawę w szpitalu (co do centa), wytrzymacie kaprysy Emily oraz nie będą Wam przeszkadzały niewiele wnoszące dialogi z wierzącą w siłę imion Annabelle to jest to książka dla Was.
Jeśli koniecznie chcecie przeczytać coś tej autorki i wymagacie poruszającej historii, z intrygującymi tajemnicami z przeszłości; romantycznej, która z każdym rozdziałem nie kazałaby Wam odejść od książki; a na koniec chcecie aby ta historia żyła w Waszych głowach jeszcze długi czas później - to sięgnijcie najpierw po "Dom na plaży".

Widzę po ocenach i opiniach, że jestem w dużej mniejszości. Cóż, wyłamię się i z żalem uznaję tą książkę jako słabą.
 
Data przeczytania: 27-09-2014 (od: 30-08-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

3/10          1,5/5                      3/10                         1,5/5

niedziela, 7 września 2014

Papusza

Liczne przeczytane przeze mnie pozytywne opinie użytkowników oraz recenzje promujące zarówno książkę, jak i osobę Papuszy w magazynach wzbudziły we mnie ogromną chęć poznania tej cygańskiej poetki. Nie przypuszczałam jednak, że książka, na którą tak długo czekałam wywoła tak mieszane uczucia.

Przede wszystkim książka jest nieco chaotycznie napisana. Niby mamy tu zachowaną chronologię, bo poznajemy Papuszę od dzieciństwa, młodości aż po późniejsze lata. Jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że czasem wkradał się chaos. Szczególnie było to widoczne, gdy nagle kończył się jakiś temat i zaczynał następny z zupełnie "innej beczki" (co w dużej mierze miało miejsce przez pierwszą połowę książki).
Spora część tej książki to zbiór wypowiedzi Papuszy oraz osób, które ją znały. Informacje na temat osoby poetki, odniesienia do jej wypowiedzi pojawiają się, ale jest ich tak mało, że z czasem zorientowałam się, że książka zaczyna mnie nużyć. Odautorskich informacji Pani Kuźniak dotyczących Papuszy jest tu zdecydowanie za mało.

Następnym minusem są liczne kardynalne błędy ortograficzne, które utrudniają czytanie. Rozumiem, że to celowy zabieg kierowany chęcią większego realizmu i ukazania tego jaka Papusza była (tym bardziej, iż jest to książka o charakterze reporterskim). Jednak dla czytelnika (szczególnie wyczulonego na takie rzeczy) zabieg ten nazwałabym dużym niewypałem. Te celowe błędy w znacznym stopniu zmniejszyły przyjemność czytania.

Książka ma wplecione dużo wypowiedzi Papuszy nie tylko z zachowaną oryginalną ortografią ale też napisanych stylem w jakim się ona wypowiadała. Stylem gwarowym, niepoprawnym. Te błędy stylistyczne są dodatkowym czynnikiem spowalniającym czytanie.

Do plusów zaliczam trzy ostatnie rozdziały poświęcone chorobie Papuszy oraz końcowych lat jej życia. Okazały się one najbardziej interesujące. Także wypowiedzi wielu znajomych Papuszy - według mnie - należą do tych bardziej ciekawych fragmentów.

"Papusza" stała się dla mnie sporym zawodem czytelniczym. Spodziewałam się więcej informacji odnośnie poetki, a otrzymałam jej wypowiedzi i fragmenty listów (nie zawsze interesujące), a także czasem chaotycznie wplecione wypowiedzi osób, które ją znały na zmianę ze zdaniem autorki książki o Papuszy. Brakło mi bardziej istotnych rzeczy, jak choćby większej ilości informacji odnośnie twórczości poetki.

Po lekturze tej książki właściwie nie dowiedziałam się o Papuszy niczego więcej poza tym, co między innymi napisano już w opisie na tylnej okładce: że była cygańską poetką, znała wielu twórców literatury polskiej, nie była popierana przez własne środowisko, co odbiło się na jej zdrowiu psychicznym. A gdzie w tym wszystkim twórczość Papuszy i piękno jej poezji? Kilka przytoczonych wierszy to nie wszystko...

Chciałam dać cztery gwiazdki, gdyż określenie "może być" jest jak najbardziej trafne. Biorę jednak pod uwagę fakt, że książka momentami bardzo mnie nużyła i źle mi się ją czytało. Dlatego oceniam jako słabą.
Na pewno nie poleciłabym jej tym, których męczy czytanie książek naszpikowanych błędami.
 
Data przeczytania: 7-09-2014 (od: 21-08-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

3/10          1,5/5                      3/10                         1,5/5

"Zbyt głośna samotnosć" (Bohumil Hrabal)

Bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych.

Popularne posty