piątek, 20 czerwca 2014

Sto dni po ślubie

Emily Giffin kilka lat temu "kupiła" mnie kilkoma tytułami. Jej dobre "Coś pożyczonego" i jeszcze ciekawsze "Coś niebieskiego" sprawiły, że chętniej zaczęłam sięgać po kolejne tytuły tej autorki. A kolejna "Siedem lat później" tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że Giffin pisze lekkie, miłe opowieści, idealne na nudne wieczory.
Dlatego gdy teraz po serii trudnych tematycznie książek zapragnęłam odprężyć się przy czymś lekkim i niezobowiązującym, wiadomym dla mnie było, że moim wyborem powinna być kolejna książka Giffin. Tym razem padło na "Sto dni po ślubie". Książkę, od której - o ironio - niegdyś chciałam rozpocząć przygodę z tą autorką. Dziś po lekturze "Stu dni (...)" wiem, że byłoby to błędem i zapewne nie sięgnęłabym więcej po żadną jej książkę...

Historię mamy tutaj banalną, z równie banalnym zakończeniem. Główna bohaterka Ellie jest niedawno poślubioną żoną Andy'ego. Razem stanowią parę idealną: jak to na początku każdego związku małżeńskiego "spijają sobie z dzióbków". Istna sielanka. Do pewnego feralnego wieczoru, w którym Ellie spotyka swoją dawną miłość - Leo. Od tej pory kobieta nabiera wątpliwości. Zadaje sobie pytania: czy dobrze zrobiła wychodząc za Andy'ego? Czy jej mąż jest tym właściwym i co by było gdyby związała się z Leo? Czy wciąż stanowiliby parę?

Kiedy przeczytałam opis tej książki, nie wahałam się ani chwili. Byłam niemal pewna, że będę mogła przeczytać historię kobiety, targanej przez wątpliwości. Będę mogła przyjrzeć się jej postaci, zachowaniom, wejrzeć w głąb psychiki bohaterki i móc ją zrozumieć i... może też trochę współczuć.

Czy dostałam to, co chciałam? I tak i nie.
Dlaczego? Bo pierwsza połowa niemiłosiernie się dłużyła. Główna bohaterka nie dała się lubić - nie dlatego, że rozmyślała nad tym czy jej małżeństwo było błędem. Autorka przez pierwszą połowę przedstawia Ellie wspominającą całe swoje przeszłe życie. Rozpisując się przez kilka rozdziałów: a to o tym jak poznała obecnego męża, a to jak poznała Leo. Potem jak się z owym Leo rozstała. Wspominki pierwszych randek (bądź pierwszych pocałunków, spotkań etc.) ciągną się w nieskończoność, niekiedy przerywane opisami tego jak Ellie szuka czegoś w torebce, jakie zakupy poczyniła, jak się ubrała (ona bądź któraś z koleżanek). Giffin ma to do siebie, że w jej książkach można spotkać tego typu opisy (kulinarno-codzienne - że tak je ujmę) ale w "Sto dni po ślubie" skutecznie mnie nimi zanudziła.

Książkę czytało mi się bardzo powoli. Historia nie potrafiła wciągnąć i zainteresować mnie na tyle, żebym z niecierpliwością chciała zacząć kolejny rozdział i następny. Czasem przerywałam w połowie rozdziału (mimo, że nie lubię tego robić) - bo tempo historii było żółwie, nic konkretnego się nie działo i wolałam sięgnąć po inną książkę a do tej wrócić nawet po kilku dniach. W efekcie po przeszło 4,5 miesiącach lektury zdążyłam przeczytać piętnaście (!) innych książek liczących przeważnie od 300-400 stron. Z czego jakieś dziewięć książek to kolejne dotykające trudnych tematów. Tym samym porzuciłam pomysł sięgania po lekką literaturę dla odpoczynku od trudnej tematyki...

Pośród tych minusów są też i plusy. Wraz z rozpoczęciem osiemnastego rozdziału (będącego jednocześnie dosłowną połową książki) zauważyłam przyspieszenie akcji oraz więcej opisów, których spodziewałam się tu znaleźć. To właśnie od drugiej połowy nasza bohaterka zaczyna przeżywać coraz więcej dylematów moralnych. Napotyka coraz więcej trudności a także jej tajemnice zaczynają wychodzić na jaw - przez co ma ona jeszcze więcej powodów do przemyśleń.

Z przykrością oceniam "Sto dni po ślubie" jako bardzo przeciętną. Nie odradzam jej, bo to, że mnie się nie podobała nie świadczy, że innym też się nie spodoba. Jednakże, gdybym miała polecić komuś, kto dopiero zaczyna przygodę z Emily Giffin radziłabym nie zaczynać od tego tytułu. Według mnie lepiej zacząć od "Coś pożyczonego" (albo nawet od "Siedem lat później").
 
Data przeczytania: 20-06-2014 (od: 31-01-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

4/10          1,5/5                      4/10                         2/5

piątek, 13 czerwca 2014

Czar sukulentów

CYKL: "ROŚLINY W DOMU" (TOM 1)

"Czar sukulentów"
to dla mnie książka-niezbędnik. Jest za mną od wielu lat i do dziś zaglądam do niej za każdym razem, kiedy w domu pojawi się nowy sukulent. Choć mogłoby się wydawać, że dziś, w dobie internetu (Wikipedii oraz wszelkich blogów poświęconych roślinom) raczej rzadko sięga się po tego typu książki. Jednakże - w moim przypadku - to właśnie "Czar sukulentów" ma pierwszeństwo. Tym razem zakup małych, uroczych lithopsów ("żywych kamieni") skłonił mnie do ponownego sięgnięcia po ten poradnik. Przy okazji przyglądnęłam się reszcie sukulentów (także tym, które posiadam bądź kiedyś posiadałam).

W książce tej przy omówieniu każdej rośliny mamy informacje o kraju pochodzeniu oraz ogólną charakterystykę.
Najwięcej miejsca w tej książce poświęcone jest dla sukulentów należących do rodziny Crassulaceae (gruboszowatych)i Euphorbiaceae (wilczomleczowate). Mniejszą część książki zajmują opisy sukulentów z rodzin: Aizoaceae (przypołudnikowate), Liliaceae (liliowate), Asteraceae (astrowate) i inne.

Plusem poradnika są ramki, w których mamy najważniejsze informacje dotyczące podlewania, nawożenia, miejsca trzymania roślin, rodzajów stosowanego podłoża oraz przesadzania roślin. Ramki te pojawiają się przy omówieniu każdej nowej rośliny.
Kolejnym plusem są duże, barwne fotografie oraz fakt, iż informacje są podane w przystępny sposób, łatwe nawet dla laika.

Książkę oceniam jako dobrą, przy czym odejmuję jedną gwiazdkę, za to, że informacje w niej zawarte są dość ogólne.

Polecam miłośnikom sukulentów szczególnie tym, którzy dopiero wdrażają się w pielęgnację sukulentów.
 
Data przeczytania: 13-06-2014 (od: ?)

Ocena 

LC            nakanapie.pl            booklikes.com

6/10          6/10                          3/5

piątek, 6 czerwca 2014

Zniewolony. 12 Years A Slave

"Zniewolony"
to oparta na prawdziwych wydarzeniach historia Salomona Northup'a, czarnoskórego mężczyzny podstępem zmuszonego do niewolnictwa. W okresie dwunastu lat, kiedy to był niewolnikiem, kilkakrotnie zmieniał swoich panów, którzy z kolei w mniejszym lub większym stopniu traktowali go nieludzko.

Nie jest to lektura łatwa przez wzgląd na styl wypowiedzi autora. Wprawdzie - jak czytamy we wstępie - są to wspomnienia spisane z zachowaną oryginalną pisownią. Jednak ten styl oraz czasem niektóre użyte tu słowa mogą irytować - szczególnie na początku. Z czasem można się do tego przyzwyczaić, mimo to książkę czytało mi się z tego powodu wolniej. Do największej irytacji doprowadziło mnie użycie kilkunastu "że" w jednym zdaniu (oddzielonym średnikami) oraz owe "że" na początku niektórych zdań.

Sama powieść też do najciekawszych nie należy. Mimo, iż temat niewolnictwa - procederu, do którego człowiek nigdy nie powinien był dopuścić - nie jest tematem nużącym, to autorowi udało się zanudzić mnie w paru rozdziałach. Głównie za sprawą nużących opisów np. kolejnych przeprowadzek od jednego pana do drugiego (czasem opisanych rozwlekle i szczegółowo) czy też opisów zeznań w sądzie (w końcowym rozdziale). To tylko niektóre nudne sytuacje, jakie zapamiętałam - według mnie było ich tu znacznie więcej, jednak nie ma sensu wymieniać ich wszystkich.

Historia Solomona Northup'a ma też swoje plusy - przede wszystkim jest zapisem prawdziwych wydarzeń, opisuje niełatwe życie, człowieka, który został wyrwany z dotychczasowego środowiska, wykształconego, rozdzielonego z rodziną i zmuszonego do pracy na polu swojego pana. Człowieka sprzedanego i traktowanego jak zwierzę (albo gorzej, bo przecież zwierzęta traktuje się niekiedy lepiej).

Książka zaintrygowała mnie niedługo po przekroczeniu połowy, za sprawą opisów uprawy bawełny i kukurydzy. To między innymi w tym momencie najlepiej można poznać istotę niewolnictwa - dzięki zawarciu w owych opisach całego trudu, cierpienia i wyzysku.
Później jednak historia znów zwolniła tempo, by dopiero na kilka rozdziałów przed końcem zainteresować ponownie - głownie dzięki pojawieniu się niejakiego Bass'a.

Przyznaję jej pięć gwiazdek. Ani nie polecam ani nie odradzam. Dużo lepiej mi się oglądało film na podstawie tej historii. Uważam, że w przypadku "Zniewolonego" obraz lepiej odzwierciedla sytuację bohaterów tej powieści niż słowa. Bo żadne słowa nie oddadzą tego bólu i okrucieństwa jaki można zauważyć choćby przy scenach biczowania. Nawet jeśli pochodzą od samego niewolnika opisującego swój trud.

Film w mojej ocenie jest lepszy niż książka, jednak gdybym miała poradzić komuś co wybrać najpierw: czy książkę czy jej ekranizację, radziłabym najpierw przeczytać. Z uwagi na sporo scen w filmie, które bez przeczytania mogą znużyć zamiast pozwolić widzowi dostrzec ich sens.

Data przeczytania: 6-06-2014 (od: 12-05-2014)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

5/10          2,5/5                      5/10                         2,5/5

"Zbyt głośna samotnosć" (Bohumil Hrabal)

Bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych.

Popularne posty