środa, 13 kwietnia 2016

Titanic. Pamiętna noc

Gdy dziś usłyszymy hasło Titanic, jedni od razu skojarzą go z obsypanym Oscarami filmem Jamesa Camerona z Kate Winslet i Leonardo DiCaprio w rolach głównych. Inni pomyślą o orkiestrze grającej do samego końca, a dla jeszcze innych oznaczać ono będzie luksusowy statek biorący udział w jednej z największych morskich katastrof. Dla historii natomiast, jego dziewiczy rejs, zakończony tragicznym wydarzeniem, jest początkiem końca epoki, w której bardzo liczyły się konwenanse, ale też przebudzeniem dla ówczesnych ludzi, które niczym „kubeł zimnej wody” przyniosło zmiany nie tylko w postrzeganiu pływających jednostek jako tych, które jednak są zatapialne, ale też w postrzeganiu kruchości ludzkiego życia i dostrzeganiu tego, co jest naprawdę ważne. To wydarzenie zobligowało firmy, konstruktorów etc. do zmian w przepisach, które miały na celu zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości.

Na tylnej okładce „Pamiętnej nocy” czytamy, że jest to „najważniejsza książka poświęcona tragedii Titanica, bez której nie byłoby słynnego filmu Jamesa Camerona”. Trudno się z tym nie zgodzić - wszak autor był konsultantem na planie filmu, a w trakcie czytania sporo sytuacji można skojarzyć z dziełem Camerona. Jednakże potencjalny czytelnik, który oczekuje pięknej, romantycznej historii z katastrofą w tle – może się rozczarować. Na próżno szukać tu odpowiedników filmowej pary Jack’a i Rose, gdyż ta książka jest wnikliwym opisem dotyczącym głównie przebiegu samej katastrofy. Tego jak do niej doszło, a przede wszystkim – próbą dokładnego odwzorowania emocji pasażerów jakie im towarzyszyły w czasie dramatycznych wydarzeń.

Podczas lektury czytelnik może przenieść się do początków XX wieku, na najpotężniejszy i najbardziej luksusowy (jak na ówczesne lata) statek świata. Walter Lord swoimi plastycznymi opisami ukazał nie tylko piękno kajut pierwszej klasy, wytworne jadalnie, długie jasne korytarze, promenadę statku, etc. ale przede wszystkim przejmująco unaocznił ludzki dramat tych, którzy nagle znaleźli się w samym środku koszmaru i robili - dosłownie - wszystko aby przeżyć.
„Pamiętną noc” nazwałabym „książką emocji”. Odczuć i zachowań nie tylko pasażerów ale też członków załogi – m.in.: palaczy w kotłowniach, radiotelegrafistów, oficerów etc. Czyli wszystkie te niuanse, które były ujęte w filmie Camerona, w krótkich sekwencjach obrazu. Przy okazji czytelnik może spotkać się z ciekawym przedstawieniem sylwetek m.in. takich postaci jak: Kapitan E.Smith, Thomas Andrews, oficer Lightoller czy prezes White Star Line - Bruce Ismay.

Autor posługując się sugestywnym stylem, oprócz samej katastrofy, przybliża czytelnikowi (równie istotny) temat aspektów kulturowych i społecznych dotyczących życia panujących w edwardiańskich czasach. Wiele z nich wyjaśnia, poddając je czytelnikowi pod rozważania (uważam to za duży plus, dla tego tytułu). Bardzo celnie opisują to rozdziały siódmy i ósmy (dla mnie są to jedne z najciekawszych rozdziałów). Tym samym, oczom czytelnika ukazuje się m.in. widoczny rozdźwięk w emocjach między ludźmi różniącymi się między sobą pozycją społeczną. Początkowy spokój, opanowanie, dezorientacja i beztroska w zderzeniu ze zdenerwowaniem, paniką i wielkim ludzkim dramatem. Najbardziej ukazane jest to w tak znamiennych sytuacjach, jak m.in: opieszałość, powroty do kajut po wartościowe przedmioty, czy też bezmyślny czyn J.J. Astora w siłowni. Z drugiej strony mamy totalne przeciwieństwo w postaci pasażerów trzeciej klasy, którzy zachowali powagę sytuacji. Widzimy więc ogromny strach, przeszkody w postaci absurdalnych przepisów, a wreszcie bunt wynikający z olbrzymiej woli walki o przeżycie.

Wskazuję głównie na same plusy. Dlaczego więc nie wystawiam temu tytułowi oceny chociażby rewelacyjnej (zwłaszcza jako osoba od lat zafascynowana tematem)? Patrząc krytycznym okiem: książka jest napisana bardzo dobrze. Styl, jakim autor się posłużył, bardzo mnie wciągnął. Niemal od początku dałam się „porwać” kolejnym wydarzeniom i losom bohaterów, a książkę „połknęłam” w trzy dni. Natomiast zabrakło mi dokładniejszego przedstawienia sylwetki znanej (i barwnej) postaci: Margaret „Molly” Brown. Autor kilkukrotnie wspomina o pani Brown – kobiecie o wyjątkowej energii - ale nie podaje informacji o niej, w taki sposób, jak opisał chociażby inne bogate pasażerki pierwszej klasy.
Znalazłam minusy, które leżą po stronie wydawnictwa. Z tych drobnych: to parę literówek (najpoważniejsza: Andrews a Anders to dwa różne nazwiska!). Zamieszczono też zbyt małą liczbę przypisów wyjaśniających niektóre fakty. Te przypisy od tłumacza, które się pojawiają, są tylko w kilku początkowych rozdziałach, natomiast w dalszej części jest jeszcze parę określeń, które mogłyby zostać wyjaśnione w przypisach.
Muszę też „przyczepić się” do nietrafionej okładki tego wydania. Niestety według mnie nie pasuje ona do tej książki. Wciąż zastanawiam się jaki był zamysł projektanta, by zamieścić tak dziecinny obrazek przedstawiający kiczowaty statek, a górę lodową jako misz-masz brzydkich rombów i trójkątów. Całość bardziej pasuje jako świetna ilustracja do krótkiej książeczki dla dzieci, a nie do książki traktującej na poważny temat. Nie waży to bardzo na mojej ocenie ogólnej, co jednak nie zmienia faktu, że ten mało atrakcyjny obrazek jest dla mnie sporym „zgrzytem”.

Nie wystawiam oceny rewelacyjnej z uwagi na dwa aspekty. Pierwszy z nich to brak czarno-białych fotografii pochodzących ze statku. Autor o nich wspomina w – skądinąd ciekawych – podziękowaniach. Nie wiem, czy w oryginalnym wydaniu „A Night To Remember” takie fotografie się pojawiły i brakuje ich tylko w polskim wydaniu (?) czy służyły one autorowi tylko jako materiał potrzebny do słownego odzwierciedlenia wyglądu statku. Faktem jest, że dla dopełnienia książki, interesujące byłyby fotografie statku oraz wizerunki tych członków załogi i pasażerów, które się zachowały. Tym bardziej przemawia za tym to, że autor zamieścił w swej książce listę pasażerów, która z czasem okazała się niekompletna - zadbano więc o jej uzupełnienie posługując się listą ze stron internetowych. Z fotografiami można było zrobić podobnie. Z pewnością uatrakcyjniłyby lekturę.
Drugi aspekt to tzw. „podstawowe informacje”. „Pamiętną noc” można postrzegać jako swego rodzaju niewielkie kompendium, w którym oprócz opisu katastrofy mamy „wszystko w jednym miejscu”. Owszem znajdują się tu istotne fakty o samym statku (jak m.in.: tonaż, gabaryty, barwny przekrój ukazujący jego budowę i rozmieszczenie poszczególnych pomieszczeń), a także pełną listę pasażerów wraz z uwzględnieniem ich wieku oraz portu w którym wsiedli na statek. Są to rzeczy jak najbardziej na plus. Jednakże odczuwam lekki niedosyt, gdyż ciągle mam wrażenie, że są książki (nawet dostępne w polskich wydaniach), które podają więcej szczegółów oraz (mniej lub bardziej istotnych) ciekawostek. Przykładem może być „Niezatapialny” Daniela Allena Butlera, gdzie m.in. w aneksach można spotkać się z tym, co tutaj jest podane w dość okrojonej formie.

Podsumowując - według mnie książka jak najbardziej zasługuje na ocenę bardzo dobrą. Nie rewelacyjną, z uwagi na kilka braków, które w innych opracowaniach się pojawiają, czyniąc je przy tym pełniejszym kompendium. W mojej ocenie biorę pod uwagę styl autora, który poprzez słowa idealnie ukazał ludzkie emocje, a także tempo wydarzeń: od dramaturgii sytuacji, przez olbrzymią panikę, po głuchą ciszę i skupienie (wręcz przejmująca grobowa cisza jest bardzo dobrze i sugestywnie przedstawiona w rozdziałach dziewiątym i dziesiątym). Czytelnik może zatem odczuwać narastające (a w końcu zwalniające) tempo, w taki sposób, jakby sam był obserwatorem tej tragedii. Do tego czyta się ją szybko i z dużym zainteresowaniem.

Książkę polecam wszystkim. Nie tylko sympatykom filmu, czy też samej historii statku. Jest ona warta uwagi, także dlatego, że została napisana w oparciu o materiały, które autor gromadził latami. W głównej mierze wykorzystując wspomnienia jedynych wiarygodnych świadków tych wydarzeń – samych ocalałych pasażerów z Titanica.
 

Data przeczytania: 13-04-2016 (od: 11-04-2016)


Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

7/10          4/5                         7/10                         3,5/5

 

Więcej na temat mojej pasji jaką jest Titanic w specjalnej notce tematycznej na blogu

czwartek, 7 kwietnia 2016

Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?

Sięgając po reportaż Justyny Kopińskiej, wiedziałam czego mogę się spodziewać, nie tylko ze słyszenia przed laty głośnej medialnie sprawy siostry Bernadetty, ale też dzięki lekturze „Diabelskiego nasienia” oraz dzięki filmom, takim jak np. „Siostry Magdalenki”. Dlatego nie było dla mnie wielką nowością to, co mogłam tu przeczytać. Jedyną różnicą, jaka dzieli wspomnianą przeze mnie wcześniej książkę i film, jest fakt, iż wydarzenia opisywane w „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie” działy się na tzw. „naszym rodzimym podwórku”, a co bardziej szokujące: stosunkowo niedawno - już w XXI wieku. Tu mamy Zabrze, Ośrodek Wychowawczy Sióstr św. Karola Boromeusza. I, choć możemy podczas czytania spotkać się z opisywaniem wydarzeń datowanych na lata nam współczesne, to niejednokrotnie aż chce się krzyknąć: „Witaj średniowiecze!”.

Spotkać się tu możemy z licznymi (i wstrząsającymi) zeznaniami tych dzieci, które opowiedziały w prokuraturze o wydarzeniach z ośrodka. Jak więc nietrudno się domyślić możemy tu przeczytać o siostrach „miłosiernych”, mających pełnić zadania, dydaktyczne, wychowawcze, które w całym swoim oddaniu dla wychowanków (czytaj: repertuarze/szerokim wachlarzu kar) fizycznie i psychicznie maltretowały swoich podopiecznych. Bicie czym popadnie, znęcanie się (na porządku dziennym), absurdalne „średniowieczne” kary, przyzwalanie na gwałty – to tylko nieliczne „cudowne metody wychowawcze”, o jakich tu możemy przeczytać, na które siostry „tak zwanego miłosierdzia” miały pełne przyzwolenie od przełożonej Dyrektor siostry Bernadetty.
Oprócz tego przeczytać możemy także o tym jak wyglądało zatrzymanie siostry Bernadetty, oskarżenie, proces oraz jej odwoływanie się od wyroku, gdzie uderza reakcja samej zainteresowanej wraz z jej (odgrażającymi się) słowami: „- To atak na Kościół!”

Książka ta skłania do refleksji. Pojawia się pytanie: dlaczego przyzwala się na takie tortury? Dlaczego ludzie nie reagują? Pada w tym reportażu jeden cytat, który mógłby być też bardzo dobrym podsumowaniem całości książki:

„Sprawa wygląda tak: dzieci, które mówią, że jest źle są na każdym kroku upokarzane, a siostry od dawna je biją. Mnóstwo dorosłych natomiast powtarza, że wszystko jest dobrze, a siostry są wspaniałe.”

Pojawia się więc jeszcze inne pytanie: dlaczego dorośli powtarzają, że siostry są wspaniałe? Dlaczego jest takie przyzwolenie na te tortury? To jest to, co w tym reportażu uderza czytelnika bardziej, niż same opisy tych tortur. Ludzie przymykają oczy na to, bo nie chcą widzieć problemu. Co jest jeszcze bardziej wstrząsające, to fakt, iż niektóre osoby z organów, które mogłyby szybko i skutecznie zaprzestać temu procederowi, były głuche na wyraźnie negatywne opinie o ośrodku (przykładem przełożeni Rzecznika Praw Dziecka Mariana Osucha, który to rzecznik chciał się tą sprawą zająć i doprowadzić do końca torturom ze strony sióstr Boromeuszek).
Bo, według pewnego kręgu osób, duchowni to ludzie, których wręcz nie wolno krytykować. Istnieje bzdurne przeświadczenie, że osoba duchowna (kleryk), jest z reguły „dobra” (uchodzi za „dobroduszną”) i z założenia nie może nikomu wyrządzić krzywdy. Nikt nie postrzega (lub nie chce postrzegać) klerykalnych osób zajmujących się wychowaniem dzieci w instytucjach do tego powołanych, za tych wychowawców, którzy też stoją na równi z wychowawcami świeckimi. Niektórzy wciąż wolą wierzyć w mit dobrej, bogobojnej, wiecznie uczciwej siostry zakonnej, zamiast czasem zrzucić klapki z oczu i zobaczyć jak wygląda prawda.
To przeświadczenie osób wierzących, na temat wielkiej dobroci duchownych, najlepiej obrazuje poniższy cytat:

„- To konflikt wiary. Jestem katoliczką i nie będę donosić na siostry zakonne.”

Nie rozumiem podejścia osób mających się za katolików, postępujących (podobno) według zasad moralnych; osób, które często lubią powtarzać - niczym mantrę - to swoje słynne: „szanuj bliźniego, jak siebie samego”, a później, gdy pojawia się problem, „szanują” poprzez zamykanie oczu. Zastanawia mnie czy „szanując bliźniego” (w tym przypadku te niewinne dzieci), ci, którzy tak ochoczo zasłaniają się swoją wiarą, pomyśleli choć raz: czy będąc na miejscu tych bliźnich, też chciałbym/abym być traktowany/a jak wychowankowie tego ośrodka? Czy te osoby też chciałyby, aby inni woleli milczeć w ich sprawie, gdyby to im działa się krzywda?
To milczenie ze strony osób, które przy odrobinie chęci (zwłaszcza chęci do nie oglądania się - choć na chwilę – na swoją religijność) by dostrzec problem – to milczenie jest tu jedną z rzeczy, która najbardziej wstrząsa. Dobitnie podkreślają ten fakt poniższe (trafiające „w punkt”) słowa jednej z wychowanek ośrodka:

„Nawet jakby miały nas zabić, to mówiliśmy prawdę. Choć to było duże ryzyko. Bo dorośli zwykle chcą słyszeć wszystko, oprócz prawdy.”

Jestem w stanie zrozumieć fakt, że ktoś „boi się wychylać” i woli milczeć aby np. nie stracić swojego stanowiska pracy – w tego typu sprawie jest to także straszne, ale niestety prawdziwe, ponieważ trudna jest tzw. „walka z systemem”, zwłaszcza gdy jest się jednostką i nie ma się po swojej stronie innych (także osób stojących wyżej – przykładem wspomniany wcześniej Rzecznik Praw Dziecka/wizytator Marian Osuch). A niestety społeczeństwo wielokrotnie pokazuje, że woli się „nie mieszać”, gdy coś się dzieje, udawać, że wszystko jest w porządku i o niczym nie wiedzą. W takich sytuacjach osobą najbardziej „poszkodowaną” jest ten, który chce (lub chciał) się "wychylić".
W tego typu sprawach nie pojmuję jednak określenia, że „to konflikt wiary” Jaki konflikt? Jakiej wiary? Co ma wspólnego czyjaś wiara/religijność do tego, by móc poddać sprawiedliwej ocenie kogoś, kto postępuje niemoralnie, nawet, jeśli tą niemoralnie złą osobą jest osoba duchowna?
Widocznie (dla niektórych ludzi), lepiej jest wierzyć, że to dzieci są winne. One są złe. Dlaczego? Bo są dziećmi z patologicznych rodzin? Tak, jak w tym fragmencie:

„Siostra Bernadetta jest miłą, delikatną osobą. A to dzieci alkoholików, narkomanów. Przecież w takim dziecku, nawet jak ma trzy lata, może tkwić diabeł.”

I można by powiedzieć, że przytoczone wyżej słowa, wypowiedział ktoś niedouczony, bądź – mówiąc ładniej - nieposiadający wystarczającej wiedzy pedagogicznej, itp. Tym bardziej więc dziwi fakt, że to słowa nauczycielki. Poprawka: nauczycielki-katoliczki. Wyznawczyni tej religii, która uczy miłości do bliźniego. Tej „jedynej, słusznej” religii potępiającej zło i gloryfikującej dobro. Absurd? Hipokryzja?

Ta możliwość refleksji oraz fakt, że książkę czyta się bardzo szybko i z dużym zainteresowaniem, to są niewątpliwie mocne atuty dla tego reportażu. Minusem jest to, że książka posiada sporą liczbę powtórzeń i haseł, z którymi czytelnik spotyka się już na początku, a później około połowy orientuje się, że oto po raz kolejny czyta o wachlowaniu prześcieradłem, wchodzeniu starszych chłopców do łóżek tych młodszych dzieci oraz biciu warzechą. To jest minus, który po pewnym czasie może zacząć denerwować.

Z uwagi jednak na istotny i bardzo ważny temat oraz na opisane powyżej plusy, oceniam książkę jako bardzo dobrą. Reportaż polecam wszystkim a zwłaszcza tym, którzy jeszcze dziś (jeśli tacy są) nie chcą uwierzyć w winę sióstr Boromeuszek (czy też ogólnie: w winę jakichkolwiek osób duchownych w innych podobnych sprawach). Bo przecież lepiej jest nie widzieć problemu, „umyć ręce”, zamknąć oczy i zasłonić się swoją religijnością, niż spojrzeć na problem i dostrzec to, co naprawdę jest złe. A potem przed samym sobą zmierzyć się z prawdą, która brzmi: „Tak, osoby duchowne też mogą wyrządzić krzywdę”.

Data przeczytania: 7-04-2016 (od: 30-03-2016)


Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

7/10          3,5/5                      7/10                         3,5/5

"Zbyt głośna samotnosć" (Bohumil Hrabal)

Bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych.

Popularne posty