piątek, 20 lutego 2015

Napluję na wasze groby

Główny bohater tej niepozornej książki - Lee Anderson, prowadzi księgarnię. Pewnego dnia przyłącza się do grupy młodych osób, których głównym celem w życiu są: imprezy zakrapiane sporą ilością alkoholu oraz orgie. Nasz Lee Anderson szybko zaaklimatyzuje się w nowym towarzystwie...

Tak można by opisać w skrócie to, o czym jest "Napluję na wasze groby". Podobno jest to kryminał. Właśnie dlatego dokończyłam tą książkę. Bo gdy w połowie lektury zauważyłam, że ta historia robi się coraz bardziej nudna, a dialogi (bądź monologi) stają się coraz bardziej o niczym, zaczęłam z tęsknotą w oczach szukać choć najmniejszych śladów tego wspomnianego kryminału.
A tak dobrze się zaczynało... Pierwsze rozdziały przeczytałam szybko, z przyjemnością i dużym zainteresowaniem. Wszystko zaczęło się psuć, gdy pojawiły się niejakie siostry Jean i Lou. Wtedy to na światło dzienne wyszedł grafomański styl autora. Nudne, irytujące i czasem nic nie wnoszące do akcji rozmowy obu dziewczyn z głównym bohaterem (szczególnie w drugiej połowie książki) potrafiły nieźle przyprawić o ból zębów.

Nie tylko dialogi są tu kiepsko napisane. Niekiedy także opisy sytuacji są tak ujęte, że nie wiem czy się śmiać, czy płakać:
Dla przykładu - moja irytacja "światłymi myślami" autora w szczególności sięgnęła zenitu gdy przeczytałam następujące słowa:

"Siedziała w fotelu i wyglądała jakby spała, kiepsko wyglądała lecz jak zwykle była dobrze ubrana."

oraz:

"Nagle doznał uczucia, że buick przyspiesza, gdyż zbliżał się do motoru, lecz nagle zrozumiał, że jest wprost przeciwnie, to Carter właśnie zwalniał."

Nie wiem czy to wina samego autora i taki był oryginalny zamysł, czy po prostu jest to złe tłumaczenie. Wiem tylko, że te i podobne stwierdzenia sprawiły, że dodatkowo jeszcze obniżyłam ocenę do poziomu książki słabej, choć sądziłam, że w ogólnym rozrachunku uznam ją chociaż za przeciętną.

Do lektury książki Borisa Vian'a przekonał mnie tajemniczy tytuł, pozytywne opinie oraz fakt, iż jest to czarny kryminał. W rezultacie okazało się, że dostałam przeciętną historię, w dodatku kiepsko napisaną. Na szczęście książka liczy sobie tylko 152 strony. Gdyby miała więcej, pewnie nie zniosłabym ani samego Lee Andersona ani jego uganiania się za kobietami.

Z mojej strony nie polecam. Mimo, że "Napluję na wasze groby" jest krótką książką, uważam że lepiej wykorzystać ten czas na bardziej wartościową historię.
 
Data przeczytania: 20-02-2015 (od: 13-02-2015)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

3/10          1/5                         3/10                         1,5/5

czwartek, 5 lutego 2015

To nie książka

To już drugi tytuł Pani Keri Smith, jaki przypadkiem wpadł mi w ręce w Empiku. Tutaj - tak samo jak było ze "Zniszcz" ten dziennik" - autorka ponownie każe czytelnikowi wypełniać zadania mające na celu pobudzić kreatywność.

Przyznam szczerze, że o mało nie krzyknęłam "Tylko nie to!" gdy ujrzałam kolejne "dzieło" popełnione przez Panią Smith, mające podobną szatę graficzną okładki i równie pomysłowy tytuł, jak było w przypadku "Zniszcz ten dziennik".

Czym różni się "To nie książka" od swojej słynnej poprzedniczki? Niestety więcej jest podobieństw niż różnic. Mówię "niestety", gdyż pierwsze kilkanaście (czy około kilkadziesiąt stron) wywarło na mnie pozytywne wrażenie. I już kiedy myślałam, że oto mamy choć w połowie niezłe zadania, zobaczyłam to, do czego nas już autorka zdążyła przyzwyczaić: "zrzuć tą książkę", "napluj", "nabazgraj", "umieść tu coś co kiedyś żyło", "zrób tu coś aby inni to omijali", "umieść tu swój obiad"...

Autorce udało się trafnie nadać tytuł - według mnie akurat oba jej "wspaniałe dzieła" to nie są książki, tylko "wyroby książkopodobne" mające na celu głównie skuteczne oczyszczenie kieszeni potencjalnego klienta skuszonego propozycją nauki kreatywności. Szkoda tylko, że pod płaszczykiem "wychodzenia poza ramy" i "uruchamiania wyobraźni" cierpią lasy (wciąż nie mogę przeboleć ileż mogło powstać lepszych, bardziej wartościowych książek w miejsce tych wszystkich egzemplarzy "Zniszcz ten dziennik").

Żeby nie "kopać leżącego" - są i plusy:
  •  pierwszym plusem są zadania typu: "opisz o czym myślałeś przed chwilą", "stwórz własny program telewizyjny", "tutaj opisz swój sen" etc.
  •  drugim plusem jest większa liczba ilustracji. "To nie książka" jest bardziej barwna i ciekawsza pod tym względem niż "Zniszcz ten dziennik".

Z przykrością stwierdzam jednak, że autorka jeszcze długo nie wpadnie na pomysł, że można wydać dużo cieńszy i tańszy poradnik z podobnymi zadaniami, które każdy mógłby wykonać ze zwykłym notesem/brudnopisem/zeszytem kupionym za grosze. Jak widać wciąż liczy ona na zysk w postaci szumnego tytułu i dużej promocji czegoś, co jest w zasadzie do niczego.

Patrząc obiektywnie oceniam ją jako słabą - a więc lepiej niż poprzednie "cudowne dzieło" przez wzgląd na większą liczbę zadań uruchamiających wyobraźnię i zmniejszenie zadań polegających na całkowitej dewastacji książki.
Jednakże boli mnie fakt, że to już drugi tytuł Keri Smith, mający działać na podobnej zasadzie jak poprzedni - a co za tym idzie kolejna promocja, kolejne tysiące (setki tysięcy?) egzemplarzy i kolejne tony zmarnowanego papieru. Aż boję się wejść do księgarni za kilka miesięcy... To jest strach przed tym, że zobaczę trzecią (może tym razem niebieską?) książkę z serii. I znów pierwszą moją myślą będzie: "Smith ciągle <<jedzie na tym koniku>>. Udało się za pierwszym razem, za drugim też, to czemu nie pociągnąć tego dalej?". Tylko ja się pytam: jak długo można tak ciągnąć jedno i to samo...?
Mam nadzieję, że "To nie książka" będzie jej drugą (i już ostatnią) propozycją "pobudzania kreatywności" poprzez opluwanie, niszczenie książki oraz bazgranie po niej.
 
Data przeczytania: 5-02-2015 (od: 5-02-2015)

Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

3/10          1/5                         3/10                         1,5/5

"Zbyt głośna samotnosć" (Bohumil Hrabal)

Bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych.

Popularne posty