poniedziałek, 14 lipca 2025

Szczęście jest tak blisko

Wciąż kontynuuję sprawdzanie harlequinowych romansideł pod kątem wyłapania tych lepszych pośród tych gorszych. Tym razem wybrałam książkę Susan Sgephens z serii "Światowe życie". Mamy więc znów perypetie bogaczy. Tym razem jednak zmieniłam klimat, choć niedaleki od włoskiego, gdyż przenosimy się na wyspę Praxos, położoną na zachodnim wybrzeżu Grecji.
 
Poznajemy więc Xandera Tsakisa, którego przed laty adoptowało zamożne małżeństwo, czyli Elena i Romanos Tsakisowie. Mężczyzna wychowywał się w cieniu przyrodniego brata Achillesa, który do aniołków nie należał. Wyspa Praxos należy do Achillesa, choć on nie jest przychylnie nastawiony do jej mieszkańców. Ostatecznie to właśnie Achilles doprowadza wyspę do ruiny. Można więc powiedzieć, że wszyscy oddychają z ulgą, gdy właściciel wyspy na własne życzenie znika ze sceny, a stery panowania na Praxos przypadają nikomu innemu, jak właśnie Xanderowi. Po nieszczęśliwym wypadku, w którym ginie Achilles wraz z ojcem - Romanosem, na barkach Xandera staje się odbudowanie wszystkiego, co zniszczył jego nierozsądny brat. Pewnego dnia Xander w iście epickim stylu przylatuje na wyspę robiąc wrażenie na miejscowej nauczycielce - angielce Rosy Boom. Kobieta jest typową szarą myszką i z miejsca zakochuje się w swoim nowym szefie. Poznają się bliżej podczas corocznej uroczystości Panigiri. Oboje obierają sobie za cel przywrócenie harmonii na wyspie Praxos. Co wyniknie z tej znajomości, tego już należy dowiedzieć się z lektury ksiażki.
 
Patrząc na tytuł: "szczęście jest blisko", ale samej książce daleko do tego, aby szczęśliwie nazwać ją choćby niezłą. Jest po prostu słabo napisana. Kuleje pod kątem fabuły, która jest nijaka. Pierwsze rozdziały skupiają się na aspekcie ratowania wyspy, wzdychaniach Rosy i peanach na cześć jego niezwykle przystojnej urody i umięśnionego, wręcz ociekającego seksem ciała. Później, głównym celem jest pokazanie niezwykłej istoty, jakże ważnej uroczystości Panigiri, które na tej wyspie jest obchodzone co roku, a tym razem ma być otwarte przez samego bossa Xandera. Nagle, gdy nasza dwójka zaczyna czuć pożądanie, cała uroczystość i wcześniejsze roztkliwianie się nad jej istotą dla wyspy bierze w łeb. I tu zaczyna się prawdziwa komedia pod postacią użytych porównań i przenośni. Nie wiem, czy to wina tłumaczenia, czy sama Susan Stephens tak wymyśliła, ale śmiać mi się zachciało już w momencie, kiedy on "posłał ją na skraj przepaści", a "nią wstrząsnęła gwiezdna eksplozja doznań". I, choć można pomyśleć, że wszystko wróci do normy, nasza Rosy ponownie "rzuca się na krawędź rozkoszy krzycząc <<Tak!>>" podczas miłosnych uniesień. Bohaterowie miotają się we własnych uczuciach: ona by chciała, ale się boi, on nie może pojąć, że posiada uczucia. Druga połowa książki schodzi więc na wspólnym uświadamianiu sobie tego, co do siebie czują.
 
Jest to typowy harlequinowy romans, gdzie główni bohaterowie mają za sobą dramatyczną przeszłość, która najczęściej jest główną blokadą ich uczuć. I, choć w ostatnim czasie przeczytałam już parę takich opowieści, i już mnie ten schemat przestaje dziwić, to właśnie w przypadku książki Pani Stephens, odnoszę wrażenie, że jest ona o wiele bardziej chaotycznie napisana. Nawet pomimo, bądź co bądź rezolutnej Rosy i irytująco-zabawnych przenośni, które wprawdzie śmieszą, ale rozbawienie czytelnika szybko mija, gdy  efekcie dostaje nie tylko schematyczną, ale - co gorsze - nudną historię.

Data przeczytania14-07-2025 (od: 7-07-2025)

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

3/10          1,5/5                      3/10                          1,5/5

1 komentarz:

  1. Oj szkoda, że książka jest słabo napisana. Ja nie mam jej w swoich planach.

    OdpowiedzUsuń

"Zbyt głośna samotnosć" (Bohumil Hrabal)

Bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych.

Popularne posty