poniedziałek, 30 października 2017

Już mnie nie oszukasz

Jako, że już dawno nie czytałam niczego Harlana Cobena, od dłuższego czasu miałam właśnie tego autora w swoich planach czytelniczych. I choć miały to być inne tytuły, mój wybór padł jednak na "Już mnie nie oszukasz". Zachęcona nie tylko bardzo pozytywnymi opiniami, ale też intrygującym opisem książki z tylnej okładki, ochoczo zabrałam się do lektury. Tym bardziej, że książka swoją fabułą tak bardzo przypomina mi inną - zresztą bardzo dobrą - książkę Cobena: "Nie mów nikomu".

Jakie jest efekt mojej przygody z "Już mnie nie oszukasz"? Otóż, pierwsze 70-90 stron mnie rozczarowało. Maya Burkett, która jest główną bohaterką tej historii, dość mocno mnie irytowała. Przez całą książkę jawiła mi się jako postać antypatyczna. Najbardziej irytujące były dla mnie: jej przemyślenia (między innymi wiara w sztywne zasady, wymądrzania się, żołnierski żargon, co samo czyniło z niej osobę sztywną, oschłą) i druga rzecz: nagminne wspominanie "demonów przeszłości".
W trakcie lektury miałam chwilami wrażenie, że jestem zbyt często "bombardowana" tymi suchymi wywodami. Rozumiem, że Coben silił się tu na jakieś pouczenia, morały, jednakże te "wycieczki", będące często długimi opisami (także gdy chodziło o przedstawienie życiorysu jakiejś nowej postaci) męczyło i skutecznie wybijało mnie z rytmu.
Według mnie irytujące jest też zachowanie Mayi - chwilami dość niekonsekwentne i śmieszne zarazem (np. jej ekscytacje piosenkami podczas jazdy samochodem - kto czytał, ten wie). Zachowanie co najmniej dziwne, jak na zrozpaczoną wdowę na skraju załamania nerwowego.
Na plus zasługują późniejsze odkrywanie co raz to nowszych tajemnic oraz zaskoczenia i zwroty akcji na ostatnie sto stron przed końcem książki (zwłaszcza w dwóch ostatnich rozdziałach).

Dzięki chwilami nudnym opisom, książka nie pochłaniała mnie bez reszty. Coben przyzwyczaił mnie (miedzy innymi właśnie przy "Nie mów nikomu"), że od jego książek nie da się oderwać, że coś do nich czytelnika "ciągnie". Tu niestety chwilami nie "ciągnęło mnie". Jest to dla mnie dziwne, zważywszy na fakt, że ta historia ma potencjał do tego, żeby wciągać właśnie tak, jak to było w przypadku bardzo podobnej "Nie mów nikomu". I owszem, historia mnie interesowała, bo jasne jest, że taka intryga każdego by zaciekawiła, aczkolwiek na wspomnienie ciągłych ataków "demonów przeszłości" u głównej bohaterki, żołnierskiego tonu niektórych opisów oraz niekiedy opisów niewiele wnoszących (przykład: rozwleczona opowieść Raisy Mory) powracałam do książki ze zniechęceniem. Nie tego się spodziewałam. A już na pewno nie po takim opisie książki, nie po takich opiniach i porównaniach do "Nie mów nikomu".

Niestety: to nie jest drugie "Nie mów nikomu". O ile tamta książka nie każe od siebie odejść, a każdy następny rozdział woła na końcu: "przeczytaj jeszcze jeden", o tyle tu dostałam - owszem - ciekawą historię z potencjałem na porywający thriller z zagadkową intrygą i elementami zaskoczenia, jednakże ubrany w zbyt przynudzające, umoralniające wywody, do tego z denerwującą bohaterką w roli głównej.

Ciężko mi ocenić ten tytuł. Wstrzymałabym się z zachwytami. Rewelacja to to nie jest. Z drugiej strony nie jest to też zła książka, bo da się ją przeczytać. Zwłaszcza jeśli trafi na nią czytelnik, któremu nie straszny moralizatorski ton i nieco wywyższająca się główna bohaterka. Wspaniała, wielka, niezniszczalna, nieustraszona (niemal na miarę Bruce'a Willis'a) pani kapitan Maya Burkett...

Książka otrzymuje ode mnie określenie "dobrej" gdyż, bądź co bądź, pod koniec Coben nieźle "zakręcił". Ode mnie ma jednak mały minus za pewne niedorzeczności, denerwującą Mayę i trochę przesadną ckliwość na koniec rodem z taniego Harlequina.
Uważam, że z tytułem warto się zapoznać, aby wyrobić sobie własną opinię.
 

Data przeczytania: 30-10-2017 (od: 28-10-2017)


Ocena 

LC            Goodreads            nakanapie.pl            booklikes.com

6/10          3/5                         6/10                         3/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Zbyt głośna samotnosć" (Bohumil Hrabal)

Bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych.

Popularne posty